wtorek, 22 września 2015

...

Nie było nawet tak źle jak przypuszczałam. Na stacji byłam sama i zwyczajowo wsłuchałam się w ciszę, co spowodowało, że zaczęłam się nad wszystkim zastanawiać i stwierdzam, że nie potrafię przebywać z kimś w ciszy. Muszę coś mówić, puścić jakiś film lub muzykę. Jeszcze nie spotkałam nikogo z kim potrafiłabym milczeć, nic nie robić- po prostu siedzieć. To samo w pociągu. Żeby się odciąć od ludzi od razu założyłam słuchawki i zaczęłam słuchać Inkubus Sukkubus.
Jako że stacja otoczona jest chaszczami i drzewami, zaczęłam się zastanawiać też nad czymś innym. Zauważyłam bowiem, że to nie zwierząt, a ludzi się boję. Idąc na spacer do lasu, rozglądam się wokół, ale mój wzrok nie wypatruje dzików lub węży (tego zresztą też), lecz czającego się w okolicy zboczeńca, nożownika lub gwałciciela. Moim zdaniem to chore obawiać się przedstawicieli własnego gatunku, jednak najwyraźniej jesteśmy istotami nieskorymi do pokojowej koegzystencji...
W domu mam luzy. Jako że zdałam dzisiaj ostatni egzamin i oddałam indeks, to mogę robić, co chcę: oglądać filmy, pisać opowiadania i rysować bez ciągłych pytań czy się uczę... Tak, wiem. Dalej traktują mnie jak 10-latkę, ale ich "troska" jest uzasadniona, bo straszny ze mnie leń. Oprócz tego udało mi się nie popaść w żadne konflikty... a to już w moim przypadku sukces.
Jeszcze tydzień i czeka mnie przeprowadzka do akademika, a potem koniec laby i nauka. Co ja wygaduje?! Nauka to się zacznie, gdy ogłoszą, że zbliża się sesja, więc trzeba napisać kolokwium ;p Co prawda planowałam chodzić na wszystkie wykłady i w ogóle, ale znając mój słomiany zapał, to znowu nic nie wypali i będę chodzić tylko na ćwiczenia... Szczególnie, że muszę jakoś pogodzić 2 plany zajęć...

poniedziałek, 21 września 2015

Prośba...

Skoro nie wiem jak o tym pisać, to jak mam o tym mówić. Mam ochotę krzyczeć, rzucić czymś i kopnąć coś porządnie. Wszyscy myślą, że jeśli się uśmiecham, to mam się dobrze. Ale to nieprawda! Moje demony wróciły i znowu mówią, że nikomu na mnie nie zależy. Jestem taka nijaka, że nigdy nie znajdę miłości, bo nikt mnie nie zechce. Przyjaciele już dawno o mnie zapomnieli, nie napiszą... nie zadzwonią... Ludzie na uczelni praktycznie ze mną nie gadają... Dla mamy jestem tylko pomocą domową- załatwić coś, przynieść... Mam już dość!
Z drugiej strony wiem, że nawet gdybym chciała to wszystko z siebie wyrzucić, to nic nie zyskam. Spodziewam się ich reakcji i wiem, że nie otrzymam od nich wsparcia. Śmiech, niepochlebne komentarze, zlekceważenie moich uczuć... Nie potrzebuję, aby ktoś jeszcze dokarmiał mojego demona...
Im więcej czasu spędzam sama, tym mniejszą mam ochotę wychodzić do ludzi. Książki, filmy, muzyka i moja twórczość- jak na razie to wszystko, czego potrzebuję. Przypuszczam, że tak zostanie, a jutro czeka mnie test: ostatni egzamin do zdania. Zabieram ze sobą notatki i mp4, więc może jakoś wytrzymam...
Chciałabym spotkać ludzi podobnych do mnie: mrocznych, zafascynowanych wampirami, wilkołakami i magią... Kogoś z kim mogłabym napić się wiedźmińskich eliksirów i podyskutować o twórczości Edgara Allana Poe. Więc jeśli jakimś przypadkiem tu trafisz... to pozostaw jakiś znak... żebym wiedziała, że nie jestem sama...

Śmierć...

Zastanawialiście się kiedykolwiek nad śmiercią? Mnie to często spotyka... Boję się starości, bólu śmierci, nieuchronnego końca. Chciałabym znaleźć sposób, by pozostać już na wieczność 20-latką. A jeżeli to nie jest możliwe? Kiedy czytałam Quo vadis w pamięć zapadła mi szczególnie samobójcza śmierć Petroniusza... Byłam chyba jedyną osobą, która stwierdziła, że to była piękna scena. Sprawiło to, że zaczęłam zastanawiać się jak wyobraziłabym sobie idealne samobójstwo i tak oto powstał ten oto wiersz:

Morze mnie wzywa, śmierci cichy zew
Alkohol i tabletki- oto zestaw idealny
I nóż co żyły podciął me.
Układam senne ciało na ciepłym piasku
Wzburzone fale okrywają mnie...

Unoszę na chwilę ciężkie powieki 
Spoglądam na Luny pełną tarczę
I słyszę jej nieme wezwanie.
Powoli morze zabiera krew z życiem
Lecz ja oto już nie dbam...

sobota, 12 września 2015

Wilki w nas

Czytałam wczoraj ciekawy blog i znalazłam tam komentarz, który skłonił mnie do rozważań. Przytaczał tam konkluzję indiańskiego powiedzenia o wilkach... że wygrywa ten, którego karmimy. Moim zdaniem nie było to zbyt konstruktywne i sugerowało, że ta osoba po prostu chciała w jakiś sposób podsumować post. Niemniej nie mnie to oceniać. Przede wszystkim liczy się efekt, który wywołało to w mojej głowie. A chodziło o zestawienie tego przysłowia


z pewnym komiksem, który wstawiła na swojego bloga autorka, a który zamieszczam poniżej:

Zaczęłam zastanawiać się nad sensem tych dwóch obrazów. Czy jeśli mam w sobie demona, który sprawia, że obniża się moja samoocena, myślę o sobie źle... to karmię złego wilka? Nie wydaje mi się. Zły wilk nakłania nas do złego: zazdrości, pychy, złości... A przecież takie osoby, ze swoimi problemami, zazwyczaj są fantastycznymi osobami. 
Można powiedzieć, że też mam takiego demona... ale nauczyłam sobie względnie z nim radzić. To wcale nie znaczy, że mnie nie dopada. Czasami wydaje mi się, że ludzie tak naprawdę mnie nie lubią, wykorzystują, a za plecami obmawiają. Mam kompleksy- jak większość, ale je ukrywam. Czy to powoduje, że karmię tego złego? Moim zdaniem NIE! W końcu zawsze staram się być uprzejma, pomocna i miła. Owszem, nie zawsze mi to wychodzi...
Przyznaję, że takie twierdzenia mnie wkurzają. Masz problemy ze sobą, nie potrafisz zaakceptować siebie, swoich wad- jesteś zły. Dlatego potem izoluję się od reszty ludzi. Wolę sobie siąść w kącie i słuchać muzyki niż krytykować innych.
Tęsknię za czasami, kiedy tworzyło się paczki podobnych charakterów... Zawsze mogliśmy liczyć na siebie: wzajemna pomoc w nauce, wspólne wagary, przenocowanie u siebie... i przede wszystkim wspólne ogniska. Szkoda, że to się już skończyło. Każdy wylądował w innym mieście i kontakt się urwał. A sami o sobie mówiliśmy wilcza sfora...

piątek, 11 września 2015

Życie i jego kres

Zastanawialiście się kiedyś, dlaczego życie tak boli? Tak wiele osób mnie zawiodło- przyjaciół, o których myślałam, że już tutaj zostaną, chłopaków, którzy potraktowali mnie jak zabawkę... Czasami zastanawiam się czy nie lepiej się odizolować od tego świata. Pozostać przy tych, co do których mam 100% pewności, że mogę na nich liczyć.
Cały czas myślę o tym, dlaczego tak jest. Zagubiliśmy gdzieś całe człowieczeństwo. Każdy patrzy tylko na siebie, udaje przyjaciela, by w momencie, gdy najbardziej go potrzebujemy, wbić nam nóż w plecy. Szukamy pochwał, akceptacji i sukcesu, który ma zapewnić nam uznanie oraz prestiż materialny. Cieszę się, że się z tego wyleczyłam.
Zauważyłam to dość niedawno. Po tylu latach chodzenia w gorsetach i glanach, przestałam zwracać uwagę na spojrzenia innych. Ale moi przyjaciele jeszcze nie przywykli do tego, że gdzie nie pójdziemy tam wszyscy na nas patrzą (głównie z mojego powodu)...
Nie potrzebuję akceptacji, słowa przestały mnie ranić... Ale dalej trudno mi zrozumieć podłość ludzi. Gdy widzą cierpienie innych, zamiast podejść i chociaż spróbować pomóc, wolą obśmiać i jeszcze bardziej pognębić. Nie mówię tu o moich rówieśnikach, ale o tych młodszych- gimnazjalistach. Wiem, jak było te kilka lat temu: wyzwiska, śmianie się, wytykanie palcami, robienie wrednych "psikusów"... Taa, przeszłam przez to. I zdaję sobie sprawę, że odkąd opuściłam mury tamtego budynku wiele się zmieniło... Niestety na gorsze.
Od razu kojarzy mi się to ze zwierzętami, gdzie przeżyją tylko najsilniejsi. Co Cię nie zabije, to Cię wzmocni? I tak, i nie. Wszystko zależy od człowieka. Ja się uodporniłam, słowa mnie już nie potrafią zranić, ponieważ nauczyłam się je całkowicie ignorować. Stałam się pewna siebie, jednocześnie stając się osobą cyniczną (jak określił to mój ex- sorki, ale od zerwania minął miesiąc i chyba jeszcze nie ochłonęłam... w końcu znaliśmy się od lat). Jednak widziałam osoby, które przez takie traktowanie zamykały się w sobie, stawały się ciche i zakompleksione.
Boję się teraz komukolwiek zaufać... Bo a nuż wykorzysta informacje przeciwko mnie. Fizyczna bliskość nie jest problemem... To słowa, mówienie o swoich myślach, uczuciach, planach i przeszłości stanowi problem. Ale to nie tylko mój problem. Ludzie kierowani namiętnością, powierzchowną znajomością, pobierają się i doczekują potomstwa. A potem się rozchodzą... Pewnie się teraz oburzycie i powiecie, że to wcale tak nie jest.
Zgadzam się, nie zawsze tak jest. Więc może opowiem Wam o swoim przypadku. Ja i Pan K. od zawsze chodziliśmy do tej samej szkoły, ale on był o rok młodszy. Przez wiele lat ledwo zdawaliśmy sobie sprawę z wzajemnego istnienia. Tylko od czasu do czasu staliśmy koło siebie po odbiór nagród. W liceum jednak wszystko się zmieniło. Za sprawą jakiś magicznych mocy zaczęliśmy ze sobą spędzać więcej czasu- a dokładniej w trójkę, razem z jeszcze jednym kumplem. Jego uczucie ujawniło się kiedy zaczęłam studia. Tak mnie zaskoczył, że zgodziłam się zostać jego dziewczyną. Na początku było dobrze. Tylko potem zaczęło mnie męczyć jego zachowanie: śmianie się z wyznawanej przeze mnie pogańskiej wiary, stawiania tarota i bycia na studiach humanistycznych. Nawet spacery, które mnie tak cieszyły nie były dla niego wystarczająco dobre, bo on nie rozstawał się z rowerem. Taa, i jego próba nawrócenia mnie na katolicyzm. Jak każdy mam wady i to, co go denerwowało próbowałam w sobie zdusić... Jednak fajnie by było, gdyby on też starał się pójść na kompromis. Po pół roku miałam tego kompletnie dość... A on jak małe dziecko obraził się i zaczął ignorować moje istnienie.
Ten ból i złość chyba dalej we mnie siedzą. Na szczęście mam znajomych, którzy mnie wspierają i ciągle powtarzają, że nie zasługiwał na mnie, a ja powinnam sobie znaleźć jakieś ciacho, a nie z taką ciamajdą być ;)

Sama nie wiem jakim sposobem z rozważań natury egzystencjalnej przeszłam do użalania się nad moim ostatnim związkiem. Niemniej wróćmy do podstawowego tematu.
Jak już mówimy o życiu, to przydałoby się też zastanowić nad śmiercią. Są ludzie, którzy mówią, że nic nie ma. Ja jednak staram się nie być aż tak wielką pesymistką. Moja wiara zakłada, że po śmierci trafiamy do Krainy Wiecznego Lata i to tam podejmujemy ostateczną decyzję, co dalej. Jak widać moja dusza postanowiła podjąć kolejne wyzwanie i powróciła na ziemię w tym marnym wcieleniu.
Kiedyś przeprowadziłam ciekawą rozmowę na temat życia po życiu. Część ludzi tak boi się przejść na drugą stronę, że zostaje tutaj i staje się niemym świadkiem życia. A jak mu się nie podobają nowi lokatorzy, to i kilka szklanek stłucze albo potrzaska drzwiami.
Aspekt śmierci w ogóle jest ciekawym tematem do rozważań. Ludzie tak boją się opuścić dotychczasowe życie, że za wszelką cenę pragną znaleźć sposób, żeby oszukać śmierć. Kiedyś tego nie było. Ludzie żyli z dnia na dzień, bardziej szczęśliwi, nikt nikomu nie zazdrościł, a śmierć była tylko kolejnym etapem wędrówki. Na pogrzebie ludzie ucztowali, cieszyli się, że ich krewny i przyjaciel powrócił do krainy przodków. Obecnie nawet jeżeli człowiek jest gotowy by udać się na wieczny spoczynek, to zawsze znajdzie się osoba, którą kocha i która będzie błagać by nie odchodził, chociaż oznacza to dla niego tylko dłuższe cierpienie.
Polskie cmentarze są ciche i smutne. Nikt nie przyjdzie tak po prostu by porozmawiać ze zmarłym. A przecież to, że go nie ma z nami nie znaczy, że nas nie słyszy. Zazwyczaj przypominamy sobie o nich 1 listopada i organizujemy pielgrzymki na groby... A i tak ogranicza się to tylko do krótkiego wyklepania formułki, zapalenia znicza i wymienienia kilku uprzejmości ze spotkanymi krewnymi i znajomymi. I chyba właśnie z tego powodu przytłacza mnie to święto. Wolę poczekać aż ten rozgardiasz się skończy, ludzie wrócą do domów lub pojadą w dalszą drogę...
Kocham tego dnia (a raczej nocy) przejść się w okolice cmentarza i zrobić kilka zdjęć. Dla wielu z Was to co najmniej dziwaczne, ale nigdy nie widziałam niczego piękniejszego niż migoczące płomienie świec.

Tysiące złotych blasków spogląda na mnie
Są niczym dusze tych, co odeszli
Pragną by ktoś o nich zawsze pamiętał
Dlatego migoczą w nocy.

Więc chodź zagubiony wędrowcze
Spocznij na ławce koło mnie
I powiedz o smutku, który skrywasz na dnie
Bo ja Cię zawsze wysłucham.

czwartek, 10 września 2015

Wewnętrzny gniew

Oczywiście dzisiaj znowu musiałam wybuchnąć! Wszyscy coś ode mnie chcą, a to czego ja chcę już nikogo nie obchodzi. Dziadek ciągle mi truje, że się nie uczę do poprawki i pewnie nie zdam, a przecież większość dnia go nie ma i nawet nie widzi, że od tygodnia po kilka godzin dziennie spędzam nad notatkami... Przynajmniej z babcią mam względny spokój. Zazwyczaj.
To samo moja mama. Ciągle karze mi grzebać w starych rzeczach i szukać przyborów szkolnych, bo przecież moje "kochane" rodzeństwo właśnie zaczęło szkołę i trzeba im zrobić wyprawkę. Tylko dlaczego sama nie może tego poszukać? Przecież ja już i tak tu praktycznie nie mieszkam, bo większość roku spędzam w akademiku. Na szczęście za 20 dni przeniosę się z powrotem do akademika. Mam tylko nadzieję, że dostanę ten jednoosobowy pokój (to się okaże za tydzień) i nie będę go musiała z nikim dzielić. W zeszłym roku jeździłam do domu tylko dlatego, że najpierw mieszkałam z koleżanką, która okazała się osobą nie do zniesienia, a potem z kolejną laską. Była nawet spoko, ale przyzwyczaiłam  się do samotnego przebywania i brak możliwości przebywania w odosobnieniu był dla mnie nie do zniesienia.
Nie... Dzisiaj muszę iść wcześniej spać... Pewnie jutro znów czeka mnie pobudka przed 9:00 rano, więc przydałoby się nieco więcej snu niż te 4-5 godzin, bo potem wyglądam jak zombie i wkurzam się na cały świat, a poza tym ile można wspomagać się energetykami... I koniec z użalaniem się nad sobą. Nie widzą zmian we mnie, to już ich problem. Brak we mnie obecnie jakichkolwiek chęci by ustępować im. Jestem w bojowym nastroju! Albo się z tym pogodzą, albo będą mieli wojnę. To już ich wybór.

środa, 9 września 2015

Być wampirem

Kolejna noc, kiedy zamiast spać, patrzę przez okno, oglądam horrory albo słucham muzyki... A potem śpię do południa.
Zastanawialiście się kiedyś nad istnieniem wampirów? Ja, tak. Mam to szczęście (albo nieszczęście- w zależności jak na to patrzeć), że sama należę do tego rodzaju. Nie mówię tu jednak o postaciach filmowych, ale o wampirach energetycznych. Co to w praktyce oznacza? Nie zyskałam ani specjalnej urody, ani niezwykłych umiejętności. Jestem po prostu chorowitą osobą, której pomaga pobieranie energii od innych. A, że wyglądam jak wampirzyca to już inna sprawa...
W przeciwieństwie do emocjonalnych wampirów nie robię nikomu krzywdy. Dawca nawet nie zauważa, że zabrałam mu trochę energii. Dlatego tak kocham koncerty... Ten złoty brokatowy płyn aż wiruje w powietrzu i sam wsiąka w moją duszę...
No, ale w sumie ostatnio zaczęłam się zastanawiać nad istnieniem tych mitycznych wampirów- nieśmiertelnych i pięknych. I tu właśnie pojawiają się wątpliwości... Czy oni na pewno są piękni? A może to maszkary jak na starych filmach grozy?
W moim umyśle jednak na zawsze na pierwszym miejscu pozostaną te piękne, wyjęte wprost z filmu "Wywiad z wampirem". Przystojni mężczyźni, nieco niebezpieczni, śpiący w trumnach i obawiający się blasku słońca... Ach, spotkać takiego. Najwyraźniej lubię ryzyko ;)
Zastanawiam się czy to klątwa czy błogosławieństwo? Kara czy nagroda? Z jednej strony stajesz się pociągającym i masz w sobie erotyzm, który przyciąga... ale z drugiej strony musisz pić krew, słońce nie jest już Twoim przyjacielem. Chociaż obecnie większość życia i tak toczy się nocą, więc wampir nic nie traci...
Bogini, jakże chciałabym mieć okazję porozmawiać kiedyś z prawdziwym krwiopijcą. Nawet jeżeli miałaby to być ostatnia rozmowa w moim życiu... Odkryć ten zakazany świat skrywany przed zwykłymi śmiertelnikami...

wtorek, 8 września 2015

Niezauważona

Powinnam się śmiać czy płakać? Ciągle mnie to zastanawia...
Od kilku dni nie komunikowałam się ze znajomymi, ale dla nich to nic niezwykłego. Każde z nich ma swoje życie i nie jestem im do niczego potrzebna. Nikt nie zadzwoni, nie napisze... Chociaż nie, zapomniałam o Julce, która chce się ze mną spotkać w weekend. Tylko że dziewczę jeszcze nie wie, że znowu pogrążyłam się w mroku. Można powiedzieć, że ich przyjazna, wiecznie uśmiechnięta Noki umarła i teraz pozostała tylko ta jej gorsza, wredna strona, czyli ja ;)
Zapewne kiedy zmienię profilowe na fb, to najbliższe mi osoby od razu zorientują się w moim nastroju i pewnie niektórzy z nich wzniosą kielich na moją cześć :P
Po ostatnim półrocznym związku dochodzę do trzech konkluzji:
1. Nie znalazłam jeszcze żadnego faceta, który byłby w stanie zatrzymać mnie na dłużej i jest to chyba moja wina. W końcu spotykałam się z całkowitym przeciwieństwem mojego wymarzonego Czarnego Księcia. Pragnę być zniewolona... porwana w wir namiętności. Wiecie, na granicy miłości i nienawiści. Przyszpilona do ściany i by ukradziono mi pocałunek... Tak, już wyobrażam sobie te mroczne wizje. Szkoda, że nie widzicie mojego uśmiechu...
2. Jeżeli punkt pierwszy okazałby się do dupy i okazałoby się, że po prostu nie należę do osób przeznaczonych do trwania w stałym związku, to mogę już oznajmić wszem i wobec, że bynajmniej  nie zamierzam wyrzec się seksu (taa... i to mówi dziewica), bo po prostu jestem zbyt namiętną osobą. I teraz pewnie zastanawiacie się nad tą sprzecznością. Otóż dotąd nie znalazł się żaden śmiałek, który byłby w stanie... okiełznać mnie, podporządkować.
3. I chyba najważniejsze- nie zamierzam dalej ukrywać swojej natury, a to oznacza drastyczną zmianę całego mojego wizerunku. Kupno kolejnych gorsetów, cmentarnych spódnic, kolii i powrotu do czarnych włosów. Może kiedyś odważę się zamieścić tu moje zdjęcie. Ha!

Podsumowując: tylko najlepsi przyjaciele będą w stanie wytrwać przy moim prawdziwym sukowatym "ja". Tylko błagam- nie wyobrażajcie sobie od razu pustych lal z amerykańskich komedii. Jestem bardziej sarkastyczno-ironiczną czarną księżniczką z wrednym uśmiechem i tajemnicą w oczach. A przynajmniej za taką się uważam ;)

poniedziałek, 7 września 2015

Przywitać nadszedł czas...

Powinnam na początek powiedzieć kilka słów o sobie. Ale tak naprawdę nie mam na to ochoty... W końcu piszę ten blog dla siebie, a nie by zdobyć uznanie u innych.
Ktoś mi kiedyś powiedział, że jesteśmy zbyt wrażliwi na ten świat. Usłyszałam porównanie do Upadłego Anioła, który zmuszony do życia na ziemi nie może odnaleźć się w społeczeństwie. Jest w tym chyba trochę prawdy. Zbyt podatni na zranienie, dostrzegający rzeczy, które inni pomijają, przytłoczeni codziennością... Ukrywamy się pod czarnymi ubraniami, makijażem i odstraszającym spojrzeniem. To jest nasza zbroja oddzielająca tragicznych romantyków od zła tego świata...
Popełniłam jeden kardynalny błąd. Myślałam, że moje gotyckie usposobienie to był przejaw młodzieńczego buntu... Zwykły wymysł nastolatki. Wraz ze studiami chciałam wszystko zmienić... a przede wszystkim siebie. Zaczęłam ubierać się jak wszyscy, czytać magazyny modowe i prowadzić bujne życie towarzyskie... i tylko moje zainteresowania pozostały takie same, równocześnie będąc nieco odmiennymi.
Tylko że teraz zdaję sobie sprawę, że to była maska, pozory normalności, udowodnienie sobie, że nie jestem odmieńcem. Ale te kilka miesięcy udowodniło mi jak bardzo się myliłam. Stłamszenie prawdziwej osobowości spowodowało, że obecnie jestem w totalnej rozsypce i minie kilka dni zanim je wszystkie pozbieram i złożę na nowo...
Przepełniają mnie tysiące myśli i uczuć: gniew, smutek i jeszcze kilka innych, których nawet nie potrafię w tej chwili nazwać. Czuję się uwięziona w tej skórze i tych czterech ścianach... Mam ochotę wybiec z domu i wbiec głęboko w las aż opadnę całkiem z sił, a kłębiące się we mnie emocje znajdą w końcu ujście.
Mam to szczęście (chociaż może nie wszyscy to postrzegają w taki sposób), że mój nastrój wznosi mnie na wyżyny, a nie ściąga na dół. Nigdy nie czułam potrzeby, żeby się ciąć i sądzę, że tak pozostanie. W zamian za to tworzę: rysuję, piszę... i myślę. Kreuję idealne obrazy, które nie mają prawa się ziścić...